Dodaj do ulubionych

Geodeta w lesie

Klęski w lasach oznaczają dużo pracy. Tak było i tym razem. Grad wielkości kurzych jaj zapewnił przedsiębiorstwu front robót w jednym leśnictwie na cały rok.


Pracę skończyli jak zwykle po godzinie 16. Gdy wrócili do domów, zaczął padać deszcz, a już po chwili grad. Kilka minut wystarczyło, by zniszczyć blisko tysiąc hektarów lasu. – Następnego dnia jechałem do pracy po pięciocentymetrowym dywanie z igliwia, a korony sosen były prawie łyse – wspomina Zygfryd Szustek przedsiębiorca leśny z Nowego Żabieńca.

Odnowienie siewem
Pojechaliśmy z Panem Zygfrydem obejrzeć powierzchnie uszkodzone przez zeszłoroczny grad. Zaczynamy od 13-hektarowego zrębu, który w tym momencie jest już uprawą leśną z nieśmiało wyrastającymi z gleby siewkami sosny. Tak! Siewkami, ponieważ leśnicy nie byli przygotowani do odnowienia tak dużej, nieplanowanej powierzchni sadzonkami. Zdecydowali się na siew. A Pan Zygfryd wypróbował nową metodę siania: w plastikowej butelce zrobił niewielki otwór, przez który po przechyleniu butelki wypadało kilka nasionek. I tak idąc po wcześniej przygotowanym zrębie, pracownicy robili butem dziurkę w ziemi i wsypywali nasiona. Jak mówi przedsiębiorca, sadzarka nie sprawdziła się w tym przypadku, a z wydajności pracy i efektów wymyślonym przez siebie sposobem jest zadowolony.
Do tej pory trudno oszacować całkowitą powierzchnię zniszczeń jakie 20 maja 2013 roku spowodował piętnastominutowy grad. Trudność polega na tym, że nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak las będzie się zachowywał po takim gradobiciu. Leśnicy z RDLP w Warszawie dają drzewom szansę na odbudowę. Niestety już przy następnych kontrolach, kolejne sztuki przeważnie typowane są do usunięcia. Drzewa zamierają od góry. Zniszczone korony i zmiażdżone łyko skutecznie zwiększają masę posuszu.

 

 

 

Zacznijmy jednak od początku
Jak Zygfryd Szustek trafił do lasów? Nie odziedziczył firmy leśnej po rodzicach, zamiłowania do lasów nie przekazali mu też w genach przodkowie. Pan Zygfryd skończył technikum geodezyjne w Żelechowie (woj. mazowieckie), następnie pracował w Wojskowym Biurze Studiów Projektów Budowlanych w Warszawie, a jego żona w zakładzie melioracyjnym również w stolicy. Pewnego dnia stwierdzili, że nie chcą żyć w wielkim mieście. Rzucili więc prace i wyprowadzili się do miejscowości Nowy Żabieniec, gdzie mieszkają do dziś.
Był rok 1991, Pan Zygfryd, choć o lesie nie miał wówczas zielonego pojęcia, zapytał o pracę pewnego razu napotkanego leśniczego leśnictwa Cyganówka – Krzysztofa Musińskiego. – Nie odróżniałem metrów przestrzennych od metrów sześciennych – mówi przedsiębiorca. – I choć teraz czuję różnicę, uważam, że dla kupujących drewno, na asygnatach powinny być podawane dwie wielkości w obu jednostkach, ponieważ często ludzie naprawdę nie wiedzą, co kupują.
Jak wspomina przedsiębiorca, początki pracy pilarką nie były łatwe. Pan Zygfryd zdobywał wiedzę i umiejętności drobnymi krokami. Nauczył się obsługiwać pilarkę, zrobił kurs. Był pierwszym prywatnym pracownikiem w leśnictwach Cyganówka i Izdebno, dlatego jak mówi, państwowi pracownicy LP krzywo na niego patrzyli.
Gdy sprywatyzowano usługi leśne, niewielu nowych przedsiębiorców przetrwało tą transformację. Dlaczego? – Zjadły ich ZUS-y i inne podatki – mówi Zygfryd Szustek. – Różnica między pracą „pod skrzydłami” LP, a własną działalnością polega między innymi na tym, że przy dajmy na to złej pogodzie leśniczy zawsze znalazł jakąś alternatywę dla państwowych pracowników, a prywatny przedsiębiorca dostaje pieniądze dopiero po tym, jak przedstawi rachunek za pracę.
Przy okazji przedsiębiorca podkreśla, że płynność finansowa jest w tym przypadku zaletą Lasów Państwowych. – Nigdy nie czekałem na pieniądze; po kilku dniach, a maksymalnie po dwóch tygodniach przelew już był na koncie.


 Moc przerobowa
Obecnie przedsiębiorca pracuje na terenie dwóch leśnictw Cyganówka oraz Sobienie i na brak pracy nie narzeka. Przed gradobiciem pracował również w leśnictwie Rogalec i Czarci Dół. Tereny te należą do dwóch nadleśnictw: Celestynów i Garwolin. Do pozyskania w tym roku na umowie widnieje 9,5 tys. m³ pogradowego surowca w leśnictwie Cyganówka oraz około 4,5 tys. m³ w leśnictwie Sobienie. Masa ta może się zwiększyć o 50% (jest to tak zwana umowa z opcją: plan + 50% planu).
Przedsiębiorca wie, że poradzi sobie z takim zadaniem, ponieważ rok temu pozyskał około 12 tys. m³ surowca pogradowego i około 5 tys. m³ w drugim leśnictwie, które obsługuje. Poza tym zatrudnia do pracy ludzi, ma chętnego do pracy w lesie syna i niemały park maszynowy.
W jego skład wchodzą: dwa Pronary Zefir 90, Valtra M150 i Belarus, do tego trzy przyczepy Möre Maskiner, trzy wciągarki Tajfun, kleszcze Maxwalda, pługofrezarka Fao Far, LPZ z pogłębiaczem z Trzcianki i trzebieżowy harwester Rottne H-8 zakupiony podczas ostatnich targów leśnych w Rogowie. Przedsiębiorca opowiedział nam szczegółowo o każdej maszynie.
Valtra M150 w zabudowie leśnej od Agroforest ma obracany fotel, elektryczno-hydrauliczny rewers i moc silnika 150 KM. Pan Zygfryd zadowolony jest z tego ciągnika i myśli o kupnie drugiego. Pronary mają delikatniejszą zabudowę, rurki nie są tak mocne jak w Valtrze. Sercem tych ciągników są silniki Iveco. W kabinie znajduje się obracany fotel, ale miejsca na nogi nie jest zbyt dużo.
Belarusa przedsiębiorca kupił cztery lata temu. – Zabudowę leśną w tym ciągniku zrobiła Anna Szerszeń, jeszcze w czasach, kiedy Kompania Leśna pracowała gdzieś po stodołach, ale zabudowa zrobiona jest solidnie i bardzo dobrze. Poza tym Belarus jest tani w naprawie. Wymiana czy naprawa sprzęgła kosztuje około 1,6 tys. zł. W innych ciągnikach ten koszt jest znacznie wyższy, nawet trzykrotnie! – mówi przedsiębiorca.
Przed zakupem Pan Zygfryd oglądał różne wciągarki. Zdecydował się na Tajfuna 5,5 tonowego. Nic się w nim nie psuło, nie rwało, nie był ciężki. Kupił więc kolejne dwa, tej samej marki. Jak mówi, „pięćdziesiątki piątki” w zupełności wystarczają na podwarszawskie lasy, a jak zdarzy się coś większego do zerwania, to zapina je do większego traktora i jak do tej pory jeszcze nic się w nich nie urwało. – Nie widzę więc potrzeby kupowania większych wciągarek, które są cięższe, bo nie chcę przewozić dużych maszyn – dodaje przedsiębiorca. A na pobliskich zrębach zupełnych firma często używa kleszczy Maxwalda.
Najnowsza przyczepa Möre Maskiner o ładowności 12 ton ma przedłużone kłonice i jest o 20 cm szersza od pozostałych. Dziennie pracownicy zrywają nią około 50 m³. Ma rozdzielacz elektryczny i żuraw ze zgięciem szerokokątnym. Średnia przyczepa nie ma szerokokątnego żurawia, a krata oporowa jest stosunkowo niska. Wchodzi na nią 11 ton surowca. – Najstarsza przyczepa KTS ma 8,5 ton ładowności, niski słup i mało na nią wchodzi – mówi przedsiębiorca.
Najnowszym nabytkiem firmy jest harwester trzebieżowy Rottne H-8; rocznik 2007. U Pana Zygfryda pracuje niespełna pół roku. Operatorem jest Hubert, syn przedsiębiorcy.
– Maszyna nie chodzi non-stop, nie zwolniłem też pracowników, zatrudniam sześciu drwali z uprawnieniami. Harwestera kupiłem dla własnego komfortu – tłumaczy przedsiębiorca. –Używamy go tylko wtedy, kiedy jest taka potrzeba, nie napalam się, że cały czas musi pracować, a wiadomo, że chłop z pilarką czuje się jak prawdziwy chłop – dodaje w żartach.
A pilarki? – Od zawsze Husqvarna, choć ostatnio wypróbowałem Echo i muszę powiedzieć, że choć jest to sprzęt bardziej pierwotny i może ma trochę niedociągnięć, to silniki są tu bardzo dobre. Ostatni model Husqvarny 357 w moim odczuciu jakby stracił na jakości – mówi przedsiębiorca.
Jak widać Pan Zygfryd zapewnia swoim pracownikom cały sprzęt od A do Z. – Ja mam graty, a pracownicy mają mieć chęci do pracy – śmieje się przedsiębiorca.

Podwarszawskie lasy
Cyganówka jest przyjemnym leśnictwem do pracy. Czasem tylko podczas pozyskania czy zrywki, przeszkadzają podchodzący pod maszynę turyści czy rowerzyści, których pełno tu jest na każdym kroku. – Gmina Wilga ma chyba więcej działek rekreacyjnych niż mieszkańców. Cały czas ktoś chodzi po lesie, a potem zostaje pełno śmieci, czego bardzo nie lubię – mówi przedsiębiorca.
Z kolei leśnictwo Sobienie jest bardzo trudnym leśnictwem, przeważają w nim olsy i lasy wilgotne. Około 70% tego leśnictwa to tereny podmokłe, dostępne tylko zimą, bądź podczas suchego lata. Praca w tym leśnictwie motywuje przedsiębiorcę do posiadania dość dużej ilości sprzętu, gdyż zdarza się tak, że połowę rocznego pozyskania trzeba wykonać w 3 lub 4 tygodnie, gdy akurat zamarzło bagno, czy też wyschło na tyle, że da się przeprowadzić zrywkę.
W sezonie letnim pożary nie zdarzają się zbyt często, ale podczas upałów Pan Zygfryd i jego syn – Hubert, zawsze są do dyspozycji. W leśnictwie Sobienie są bagna – nie ma więc zagrożenia pożarowego. W sąsiednim leśnictwie rok temu był jeden poważniejszy ogień. Spaliło się 7 ha. Pan Zygfryd czasem pomaga oborać pogorzelisko na leśnych, niepaństwowych terenach. – Wiadomo, że prywatny właściciel lasu nie ma takiego sprzętu, żeby sam mógł zabezpieczyć i uporządkować teren po zdarzeniu – mówi przedsiębiorca.
Dodaje też, że kiedyś w miejscowości Ostrybór przez dwa tygodnie pilnował dwóch oddziałów państwowego lasu należącego do leśnictwa Cyganówka. Tamtejszym problemem było torfowe podłoże. – Dwa tygodnie musiałem nocować w lesie. Nie chciałem puścić tam moich ludzi na dyżur, bo przez nieuwagę sami mogliby jeszcze spłonąć – mówi przedsiębiorca.

Niebezpieczna praca
– Trzy lata temu miałem wypadek na zrębie – niechętnie zwierza się Pan Zygfryd. Na zrębie rósł pojedynczy rząd dość potężnych dębów. Reszta drzew dookoła szpaleru była wycięta. Rozstawiałem na powierzchni moich pracowników, a gdy przechodziłem obok dębów, nagle, prosto na moją głowę spadła jakaś sucha gałąź – pozostałość po drzewostanie. – Powaliło mnie, jak boksera po dobrym ciosie; chłopaki mówili, że gałąź miała jakieś 7 cm średnicy i 2,5 m długości.
– Próbowałem wstać z ziemi, ale nie było to łatwe, kilka razy się przewracałem, a byłem poza polem widzenia pracujących na zrębie chłopaków. Pomyślałem sobie, że jak się nie podniosę od razu, to już tu zostanę. Usiadłem jakoś na ziemi, krew zalewała mi twarz, udało mi się zadzwonić po syna – opowiada Pan Zygfryd.
W szpitalu okazało się, że gałąź trafiła Pana Zygfryda w środek czołowego płatu i poruszyła trzeci i czwarty krąg. Jak mówi Pan Zygfryd, głowę ma mocną, ale gdyby gałąź uderzyła w łączenie płatów, to pewnie głowa by się roztrzaskała. – Dlatego pilarki już teraz do ręki nie biorę, bo od razu mam mrowienie w rękach i nie mogę pracować. Lekarze mówią mi, że kręgosłup nadaje się do remontu, ale póki chodzę i jestem sprawny, to jakoś nie spieszy mi się na operację, żeby grzebali mi przy kręgosłupie. Jak po jednym ketanolu chodzę pół dnia, to nie jest źle. Jakby się tak zastanowić, to każdy grzybiarz powinien chodzić po lesie w kasku – podsumowuje przedsiębiorca.
Kiedy jest więcej pracy, to Pan Zygfryd siada do ciągnika zrywać drewno. – Jestem takim pracownikiem rezerwowym – śmieje się przedsiębiorca.

A po pracy…
Zima to ulubiona pora roku Pana Zygfryda. Gdy w lesie jest tak dużo śniegu, że nikt wtedy do lasu nie wchodzi, nasz bohater pozwala sobie wtedy na małe szaleństwo. – Wjeżdżam moją terenówką na biały, czysty puch i jadę przed siebie podziwiając śnieżną scenerię. Jestem tylko ja, śnieg i las. Nie wiem dlaczego tak to lubię, chyba po prostu, w ten sposób odpoczywam – mówi zulowiec.


Karolina Grabowska

 




Dodano 12:18 30-09-2014


  


  


  


  


  


Subskrypcja

Zostań naszym subkskrybentem a powiadomimy Cię o każdej nowości na naszej stronie.


Reklama