Leśnicy w akcji powodziowej
Leśnicy z zalanych terenów Ziemi Kłodzkiej walczyli z wodą w lasach i usuwali skutki powodzi w budynkach Lasów Państwowych, ale w pierwszej kolejności ruszyli na pomoc powodzianom.
Kiedy GAZETA LEŚNA odwiedza Dolny Śląsk jest miesiąc po wrześniowej powodzi i trwa intensywne usuwanie skutków zalania.
Na terenie Regionalnej Dyrekcji we Wrocławiu pod wodą znalazło się ponad 12,2 tys. ha lasów, w tym ponad 1,1 tys. ha upraw i młodników, uszkodzonych jest 520 km dróg leśnych.
Zniszczone zostały mosty, przepusty, zbiorniki i urządzenia retencyjne, które służyły nie tylko leśnikom, ale i społecznościom lokalnym. Straty ponieśli również ludzie, w tym pracownicy nadleśnictw, a także zulowcy.
Największe szkody zostały odnotowane na terenie Nadleśnictwa Lądek Zdrój, gdzie podtopieniu i uszkodzeniu uległo 9 budynków oraz siedziba nadleśnictwa wraz z warsztatami, budynkami gospodarczymi i szkółką leśną. W Nadleśnictwie Bystrzyca Kłodzka zniszczona została cała leśniczówka.
Wielka fala
Intensywne opady, które przyniósł nad Europę niż Borys, zaczęły się w czwartek 12 września. Już wówczas mieszkańcy Ziemi Kłodzkiej wiedzieli, że umocnienia przeciwpowodziowe mogą nie powstrzymać wody.
Hubert Kliś, inżynier nadzoru Nadleśnictwa Lądek Zdrój, obserwował opady i podnoszący się stan wody z okien swojego domu. Kiedy w sobotę jego sąsiad postanowił się ewakuować, w ogrodzie było już jakieś 20 centymetrów wody.
Żona inżyniera nie dotarła z pracy do domu, ponieważ droga dojazdowa została uszkodzona. Nadleśniczy z Lądka Zdroju postawił pracowników terenowych w gotowości.
Nocą z soboty na niedzielę 14-15 września w Stroniu Śląskim jedni się już ewakuowali, inni zabezpieczali dobytek, a jeszcze inni liczyli na to, że sytuacja opanuje się sama.
Tama na rzece Morawka nie wytrzymała w niedzielę w okolicach godziny 11. To była kulminacyjna chwila, po której przez Stronie Śląskie i Lądek Zdrój przeszła główna fala powodzi. Wiele budynków nie wytrzymało naporu.
Na drodze żywiołu znalazła się również między innymi leśna szkółka kontenerowa, osiedle mieszkalne oraz warsztaty przy nadleśnictwie. Z wodą popłynęły samochody, drzewa, kamienie, elementy konstrukcji. Hubert Kliś w niedzielę rano zauważył nadejście „ciemnej wody” – tej brudnej, niosącej zanieczyszczenia, a przede wszystkim zniszczenie.
– W końcu całe podwórze, ogrodzenie zostało uszkodzone, a woda wdarła się do domu. Ja z psem i kotami ewakuowałem się na piętro i patrzyłem jak to się wszystko dzieje. Dopiero koło 15.00 woda zaczęła opadać – wspomina Kliś.
W nocy z niedzieli na poniedziałek wyły syreny. Rano inżynier nadzoru nie mógł wydostać się z posesji. Samochód zalało, woda wymyła podłoże.
W Lądku Zdroju zalało wielu byłych i obecnych pracowników nadleśnictwa wraz z ich rodzinami. Całe leśne osiedle składające się z 24 mieszkań znalazło się pod wodą sięgającą 1,8 metra.
Sam budynek nadleśnictwa z wysokim parterem ucierpiał w niewielkim stopniu. Woda wlała się jedynie do piwnic, gdzie znajduje się sala edukacyjna, magazyny i kotłownia. Te pomieszczenia trzeba było oczyścić ze szlamu i wysprzątać.
Zdecydowanie gorzej skończyła szkółka leśna znajdująca się na drodze fali jako pierwsza. Nie zostało z niej praktycznie nic, sadzonki można było zbierać nawet na drodze do Kłodzka.
– Na szkółce znajdowało się prawie 500 tys. sadzonek w doniczkach. Były to między innymi sadzonki gotowe do posadzenia jesienią tego roku – tłumaczył Hubert Kliś.
Budynki warsztatów zostały podmyte i leśnicy do dziś czekają na decyzję nadzoru budowlanego: rozbierać czy nie. Woda napierała z tak dużą siłą, że przesunęła samochód ciężarowy do przewozu tłucznia i walec drogowy.
(...)
To jedynie fragment tekstu. Chcesz czytać całe teksty? Zamów prenumeratę "Nowej Gazety Leśnej"!
WIĘCEJ
Dodano 15:44 24-10-2024