Chojnów bez pozyskania?
Powstanie lasów społecznych spowoduje ograniczenie wycinek w lasach wokół miast, w przypadku Nadleśnictwa Chojnów pozyskania może nie być wcale.
29 listopada zakończył się proces konsultacji w sprawie lasów społecznych wszystkich 11 zespołów pracujących nad lasami wokół: Warszawy, Krakowa, Trójmiasta, Łodzi, Poznania, Katowic, Bydgoszczy i Torunia (łącznie), Szczecina, Wrocławia, Kielc i Bielska-Białej.
W konsultacjach brali udział leśnicy, organizacje społeczne i samorządy. Komunikat z prac zespołów głosił, że „wszędzie znaleziono części wspólne”, jednak tak na pewno nie stało się w przypadku Warszawy i Nadleśnictwa Chojnów, gdzie strona społeczna zażądała całkowitego zaprzestania pozyskania.
Zule spod Warszawy
Zbigniew Żebrowski prowadzi swojego zula od 10 lat na terenie Nadleśnictwa Chojnów. Zatrudnia 9 osób, wszyscy to jego rodzina. Ma harwestera John Deere, 4 ciągniki, 2 przyczepy, rębak, podnośnik koszowy.
W tym roku pracuje w Leśnictwie Bogatki, gdzie ma 4,5 m³ pozyskania. Jego współpraca z nadleśnictwem układała się zawsze dobrze, firma prosperowała, Żebrowski chciał ją rozwijać, w październiku urodziło mu się długo oczekiwane pierwsze dziecko.
– A tu dowiadujemy się, że nas może nie będzie. Kupiłem dużo sprzętu i maszyn, wypracowałem to i co teraz? Upadek? Za granicę chyba trzeba będzie jechać, albo gdzieś w Polskę. Ten sprzęt pójdzie na zmarnowanie – martwi się Pan Zbigniew, a wszystko z powodu informacji z konsultacji w sprawie utworzenia lasów społecznych w nadleśnictwach wokół Warszawy.
Sprawa dotyczyła Jabłonnej, Celestynowa, Drewnicy i Chojnowa, ale tylko właśnie w tej ostatniej jednostce strona społeczna chce całkowitego zaprzestania pozyskania na tym terenie.
– Na razie to jest groźba, ale ostatnie konsultacje zakończyły się fiaskiem. To jest zabijanie ludzi, ta gospodarka naprawdę była tutaj dobrze prowadzona. Co ci ludzie będą robić. Boimy się, że stracimy pracę, a ludzie nawet o tym nie wiedzą, że tak się stanie – mówi Marek Świetlik zul, który pracuje na dwóch leśnictwach: Dobiesz i Góra Kalwaria.
Na rynku usług leśnych działa od 1992 roku, firmę rozwijał stopniowo, pamięta nawet, że jeszcze na początku swojej działalności wykorzystywał do zrywki konie. Teraz ma spory park maszynowy: dwa harwestery John Deere, dwa forwardery Ponsse, dwie przyczepy samozaładowcze, 7 ciągników. W sumie w tym roku pozyska 10 tys. m³ drewna.
Zulowcy boją się o swoje firmy i o przyszłość w branży usług leśnych. Mają żal do strony społecznej, która nie bierze pod uwagę konsekwencji wyłączenia z jakichkolwiek zabiegów na tym terenie.
– Ogólnie jest problem z tym społeczeństwem, które nie zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli nie będzie można wykonywać w nim nawet zabiegów pielęgnacyjnych, to nie będzie się dało do tego lasu w ogóle wchodzić. Nie będzie drewna z samowyrobu, którego tu było sporo. Ludzie nie mają pojęcia o naszej pracy. Wszystko im przeszkadza tu pod Piasecznem, pracują na co dzień w korporacjach i jak wracają do siebie to myślą tylko o tym, że chcą mieć las, w którym nie ma wycinek – tłumaczy Zbigniew Żebrowski.
(...)
To jedynie fragment tekstu. Chcesz czytać całe teksty? Zamów prenumeratę "Nowej Gazety Leśnej"!
WIĘCEJ
Dodano 11:23 25-11-2024