Wywiad Gazety Leśnej. Emilia Wysocka-Fijorek
Większość z nas chodzi do lasu po to, żeby w spokoju i ciszy odpocząć, a nie dla wyspecjalizowanej turystyki – mówi dr hab. Emilia Wysocka-Fijorek z Instytutu Badawczego Leśnictwa, przewodnicząca Komisji Ekonomiki Leśnictwa w Polskim Towarzystwie Leśnym.
Magdalena Bodziak: Porozmawiajmy o rachunkach lasu. Jak dużo mamy w Polsce deficytowych nadleśnictw?
Emilia Wysocka-Fijorek: Trudno to określić, bo ta liczba zmienia się w różnych latach. To widać na przykład po takich Nadleśnictwach jak Wisła, Ujsoły czy Węgierska Górka, które były bardzo dochodowe, kiedy trzeba było uprzątnąć drzewa po gradacji, a teraz są albo deficytowe, albo na granicy dochodowości i to dlatego, że zakres wykonywanych prac jest inny, czyli odpowiadający aktualnym potrzebom lasu.
Niejednokrotnie, np. w Bieszczadach, wycina się buki, których koszt pozyskania i zrywki jest większy niż przychody z ich sprzedaży. Pozyskane na nizinie sosny jest dużo tańsze i jest to duża różnica. Nie mówiłabym jednak, że nadleśnictwa, które są deficytowe trzeba zamknąć, bo to też nie o to chodzi.
Nadal ktoś będzie musiał, mimo że nie będzie prowadzone w nich pozyskanie drewna na dotychczasową skalę, zajmować się nadzorem, zarządzaniem, planowaniem zabiegów pielęgnacyjnych, monitorowaniem ptaków gniazdujących, czy innych elementów, na które mniej zwracamy uwagę, a na co dzień zajmują się nimi leśniczowie.
Czyli ochrona nie spowoduje, że będzie taniej, jeśli wyłączymy te nadleśnictwa?
Nie będzie taniej. Jeżeli chodzi o same Lasy Państwowe, to nie spowoduje to istotnej redukcji zatrudnienia, ale za to będzie powodowało problem społeczny, lokalny, czy to w np. województwie podlaskim, czy na Podkarpaciu.
Nie wiadomo co zrobić z tymi ludźmi, którzy do tej pory pracowali w zakładach usług leśnych, czy w małych tartakach. Część z nich znajdzie pracę gdzie indziej i nie wrócą do pracy w lesie, a w konsekwencji może okazać się, że nie będziemy mieli dostępu do pracowników z doświadczeniem.
Ograniczenia dotkną najbardziej zakłady usług leśnych i te małe tartaki?
Tak. Nie dotkną Lasów Państwowych w takim stopniu, bo to jest duża organizacja, która sobie poradzi.
Już teraz w regionach wschodnich możemy zaobserwować, że zakłady usług leśnych widząc, że podaż pracy jest mniejsza, obniżają ceny pakietów w przetargach. I to właśnie dlatego, że boją się wyłączeń i idących za nimi ograniczeń w dostępnie do dobrze płatnej pracy.
To spowoduje, że pracownicy w zakładach usług leśnych będą słabiej wynagradzani, firmy przestaną inwestować w swój rozwój, w szkolenia. Znowu wrócimy do bardzo konfliktowej sytuacji między Lasami Państwowymi a zakładami usług leśnych. To jeszcze bardziej pogorszy wizerunek leśników, szczególnie w małych społecznościach, gdzie Lasy Państwowe są uznawane za bardzo dobrego kontrahenta.
Dla ludzi ważniejsze jest jednak, by nie prowadzić gospodarki w starych drzewostanach. Czy upieranie się, żeby je pozyskiwać nie jest bezcelowe?
W pewnym stopniu leśnicy stali się „ofiarami własnego sukcesu” doprowadzając lasy do dzisiejszego stanu, czyli do momentu, w którym są tak cenne, że chcemy je chronić.
Są regiony, gdzie starszych drzewostanów jest bardzo dużo, bo był okres, że zwiększano wiek rębności sosny nawet do 140 lat, na przykład w Puszczy Augustowskiej, Knyszyńskiej. Stare lasy można chronić, ale też trzeba powiedzieć, że większość ludzi, nie czuje się bezpiecznie w ciemnym, gęstym i wilgotnym lesie. Ludzie wolą drzewostany, jedno, dwugatunkowe, z niewielkim podszytem. Preferują lasy gospodarcze, takie na siedlisku boru mieszanego.
Poza tym drzewostany w dłuższej perspektywie wyłączane z użytkowania zaczynają się rozpadać, wchodzą w fazę destrukcyjną i mamy do czynienia z większą ilością uwalnianego dwutlenku węgla. Dlatego w dłuższej perspektywie lepiej wypada zrównoważone prowadzenie gospodarki leśnej, gdzie te drzewa są wymieniane, drewno wykorzystywane jest w produktach drzewnych. Nie ulega jednak wątpliwości, że trzeba się zastanowić na tym, czy w niektórych miejscach nie powinniśmy zmienić sposobu zagospodarowania lasu.
A co z lasami prywatnymi? Czy je też powinniśmy wyłączać, chronić?
Tak, tylko jeżeli my chcemy narzucać właścicielom lasów, jakiś sposób zagospodarowania, to musimy im to zrekompensować, a to będzie kosztowało. Nie może być tak jak było w przypadku Natury 2000, która objęła również lasy prywatne, a ich właścicielom nie wypłacono ani złotówki. Obawiam się, że w związku z brakiem silnego lobby ze strony właścicieli lasów w Polsce sytuacja może się powtórzyć.
Uważam, że już najwyższy czas zainteresować się lasami prywatnymi, bo mamy ich 20 proc., ale są regiony gdzie ich udział sięga 80 proc. Jak najszybciej należy doprecyzować przepisy dla tych właścicieli, dostosować do aktualnych możliwości, wskazać im narzędzia umożliwiające sprzedaż drewna po uczciwych cenach. Zapotrzebowanie na drewno będzie coraz większe, lasy prywatne mają duży niezrealizowany potencjał w uzupełnieniu luki legalnie pozyskanym drewnem sprzedanym za uczciwą cenę.
(...)
To jedynie fragment tekstu. Chcesz czytać całe teksty? Zamów prenumeratę "Nowej Gazety Leśnej"!
WIĘCEJ
Dodano 14:12 20-12-2024