Dodaj do ulubionych

Grzybowe zbiory

Polacy są fanami grzybobrania, a grzyby rosnące w Polsce trafiają też na europejskie stoły. Jedzą je Hiszpanie, Szwedzi, Finowie, Niemcy, Francuzi.

Rozmiar pozyskania owoców runa na własne potrzeby w Polsce jest nieznany. Nie prowadzi się w tym zakresie żadnych statystyk, nieznana jest nawet liczba zbieraczy, gdyż nie trzeba na to pozwolenia ani asygnaty. Kilka lat temu naukowcy szacowali, że rocznie Polacy wynoszą z lasów ok. 100 tys. t grzybów o wartości 700 mln zł. Na polskie stoły trafiają więc rarytasy.


Lądują jednak nie tylko tam. Sprzedaż przydrożna płodów runa leśnego wciąż ma się dobrze, mimo zmian gospodarczych i wzrostu zamożności społeczeństwa. Ale ilu takich sezonowych sprzedawców jest? Tego nikt nie wie. Jednak obserwacja krajobrazu pozwala stwierdzić, że niemało. Wyrastają przy szosach jak grzyby po deszczu i tak samo bez śladu znikają.

Towar luksusowy
Okazuje się jednak, że podobnie trudno jednoznacznie powiedzieć, ile w Polsce działa skupów. Biznes ten jest tak dynamiczny, że firmy zamykają się i otwierają z sezonu na sezon.


– Interes ten jest płynny, rok do roku urodzaj jest różny. Można już na starcie trafić na nieurodzaj i zniechęcić się – opowiada Łukasz Kazberuk, prezes Ogólnopolskiej Izby Przetwórców i Eksporterów Runa Leśnego.

– Jeśli ktoś nie prowadzi przetwórstwa, to poza sezonem albo robi coś innego, albo rozwija biznes i przygotowuje się do sezonu przez cały rok – dodaje.

A tymczasem obecna koniunktura nie zachęca do otwierania tego rodzaju działalności. – Od półtorej roku odczuwa się osłabiony zbyt na grzyby leśne. To produkt delikatesowy, nie jest tani, nie da się go uprawiać i jednak zbieraczom trzeba zapłacić. Później trzeba prowadzić skup, przetworzyć grzyby, dlatego to ostatecznie produkt drogi. Branża odczuwa recesję zapotrzebowania na dobra delikatesowe, premium. Nie wygląda to zbyt dobrze – opisuje sytuację prezes Izby.


W podobnym tonie wypowiada się Marek Seweryn, właściciel firmy zajmującej się przetwórstwem płodów runa leśnego: – Branża grzybiarska miała się kiedyś bardzo dobrze, ale od dwóch lat jest bardzo ciężko, głównie ze względów legislacyjnych. Dobija szczególnie droga energia. Dotyka to nawet największych przedstawicieli sektora. A co dopiero mówić o małych przetwórcach, firmach rodzinnych – żali się przedsiębiorca, działający na rynku już od 15 lat.

Skup przejął po dziadku, który rozkręcał interes od zakończenia wojny. Jak mówi teraz biznes jest dużo większy. Nie prowadzi już skupu bezpośredniego, a kupuje owoce runa od pośredników.
– Sprzedaję też za granicę, ale w 90 proc. oferujemy asortyment dla przetwórców. Naszymi klientami są firmy produkujące żywność, dostarczamy im półprodukty. Paczkujemy może z 10 proc., z tego część idzie za granicę – przedstawia swój biznes przedsiębiorca. Ale wie też, jak to jest u jego mniejszych kolegów: – Tu już zależy kto co robi, niektórzy od razu sprzedają to dalej, inni prowadzą przetwórstwo, część pakują w słoiczki, a pozostałe grzyby suszą. I ja kupuję te suszone do dalszej produkcji.

Kto zbiera grzyby?
Wydawać by się mogło, że kiedyś do wizyt w skupie runa ludzi zmuszała głównie bieda. Grzyby rosną za darmo, nie trzeba za nie nikomu płacić, dopóki pochodzą z państwowego lasu. Tymczasem w skupie nabierają już mierzalnej wartości. Nie da się jednak ukryć, że dla wielu sezonowe zajęcie stanowi o być albo nie być.

– Przekrój osób odwiedzających skupy jest różnorodny. W grupie tej trafiają się studenci, licealiści, starsze panie, a nawet całe rodziny. Ale wiadomo – wśród bogatych społeczeństw nie ma wielu zbieraczy – przyznaje Łukasz Kzberuk.

– Nie wszędzie ludzie zbierają grzyby na zarobek, np. u nas w górach jest dużo grzybów, ale większość osób zbiera je na własne potrzeby. Ale już w Wielkopolskim czy w Lubuskim interes się kręci i skupów jest sporo – dodaje Marek Seweryn.


To regionalne zróżnicowanie widać w statystykach. W 2021 r. do polskich skupów trafiło 2337 t grzybów, z czego najwięcej w woj. lubuskim, następnie w wielkopolskim i pomorskim. Te trzy regiony odpowiadają za zdecydowaną większość obrotów w skupach.


– Kiedyś całe rodziny chodziły na grzyby. Dawniej za zbiór można było już coś kupić, dzisiaj to się relatywnie nie opłaca. Dzisiaj do lasu na grzyby chodzą ludzie z przyzwyczajenia. Kiedyś, gdy obok wioski był grzybodajny las, to zbierali wszyscy. Teraz już tylko garstka – dzieli się swoimi obserwacjami Marek Seweryn.

– W ostatnich latach widać odpływ zbieraczy. Trzeba jednak pamiętać, że wielu z nich przeprowadza się do miast, wsie się wyludniają, sezony są mniej urodzajne, czynników jest wiele – zaznacza Łukasz Kazberuk.

 

(...)

To jedynie fragment tekstu. Chcesz czytać całe teksty?  Zamów prenumeratę GAZETY LEŚNEJ!

WIĘCEJ

 




Dodano 13:32 29-08-2023


  


  


  


  


  


Subskrypcja

Zostań naszym subkskrybentem a powiadomimy Cię o każdej nowości na naszej stronie.


Reklama